Utopia musiała wygasnąć nie było rady – hajs – mówiąc krótko. Hajs – paliwo przeciążonej gospodarki, wolnorynkowego mokrego snu przerywanego brutalnie momentami kryzysowego przebudzenia. Taniość nas pochłonęła jak uderzające fale tsunami i języki ognia przy basenach gwiazd w zbyt już słonecznej Kalifornii, uwiodła nas jak wyuzdane demoniczne chodzące na najniższych instynktach puste formy na stronach dla dorosłych. Chwila rozkoszy okupiona postępującą depresją i wytłumionym poczuciem winy. Przecież to nic takiego, nic nieludzkiego nic przecież, co nie jest obce jest wszędzie na każdym kroku – cały profesjonalny przemysł masowego rozgrzeszenia. Konfesjonał turbo kapitalizmu. Za kratami ze szkła i stali turbo kapłani podczas porannego briefu – blefu montują hasła najnowszych zdrowasiek – proste i skuteczne zapadające jak kotwice w głębiny podświadomości. To naprawdę pokrzepia w czasie kiedy zza muru zbiorowej ignorancji idzie do nas czystej formy szaleństwo skutków tego co zrobiliśmy.
Opowiadanie to jest dobrą ilustracją obecnej sytuacji człowieka. Jest to przypowieść o sile wyobraźni, która nas hipnotyzuje. Z powodu tej imaginacji, która trzyma nas jak we śnie, nabieramy niezwykłych przekonań na swój temat. Uważamy, że możemy czynić co chcemy, że mamy prawdziwie wolną wolę, że decydujemy o swoim życiu. Nie jesteśmy w stanie dostrzec, że działamy automatycznie jak roboty, że wszystko przydarza się nam bez naszego udziału, nawet własne życie.
Wojciech K. Kulczyk „Wprowadzenie do nauk Gurdżijewa”
Nie martw się tymi plamami na pętli – krawacie, nowe worki do odkurzacza, lepsze kapsułki do zmywarki, najlepsza pani domu z księstwa Marvela posprząta ten bałagan, te wycieki ropy, ugasi płonące lasy i wciągnie super inteligentnym odkurzaczem smog nad Nowym Meksykiem, jedną pigułką uzdrowi twoją traumę wynikającą z faktu, że przestajesz rozumieć i czuć, że dryfujesz jak czerwony korek coca coli deptany wypastowanymi butami tych, którym dodrukowano więcej mamony i wyłączono bezpieczniki sumienia.
Zatem siedzimy w tej knajpie wegańskiej i słuchamy planów podboju. Łał myślimy sobie jakie to mądre, jakie hurtowo detaliczne, że tak powiem, młodzi ci panowie, a jacy ambitni jak ładnie zrobili ten pokaz slajdów. Kiwamy głowami – tak będziemy firmą matką – taką nowoczesną połączeniem gosposi i prostytutki co w szpilkach trzyma brokuły na pyszne burgery, a za stanikiem karty powitalne i bony na gorące godziny z czekoladą w gratisie. Nastąpi nieziemska optymalizacja wydajności, będą umowy zlecenia i mrożone warzywa w kryształach. Będzie dużo, szybko – jak automat z biletami. Tak piękny pejzaż na tych slajdach, aż dech zapiera i trzeba wody z miejskiej kanalizacji ale z filtra, bo z wrażenia zaschło w głębokim gardle. Były przekąski i ankiety – jednym słowem czas na wszystko, przez szybę zakrada się hasło z przystankowej reklamy: Czarny Piątek – Hiroszima Wyprzedaży – tak, tak to będzie wysoko podbita pozycja w Menu Maslowa sięgająca wierzchołka piramidy czas na gastronomiczny okultyzm! Magowie patrzą po sobie i dzielą stado na grupy – pytanie – odpowiedź – pytanie – odpowiedź – pytanie:
– Mało wam? Więcej sukcesu – ekscesu? Może wystarczy? Nie trzeba będzie się wstydzić podczas jedzenia banknotów na pustyni z talerzy za siedem dych jeden. Może okiem trzecim wybitym w czaszce widelcem odbija się już wystarczająco sugestywna przepowiednia? Mocna i wyrazista. Wasze dzieci i ich dzieci jak z za płotu w drugiej części terminatora całe w ogniu na samym dole piramidy gdzie nie ma wody, jedzenia, czystego tlenu i jest ciągłe napięcie patrzą teraz na was jak mędrkujecie mgliście gestykulując pierdoląc trzy po trzy.
Ja rozumiem potrzebę samorealizacji. Nieskończony kołowrót potrzeb, który jest jak Klątwa. Rozumiem to podniecenie, ten pozorny zachwyt, rozkosz skierowanej zazdrości. Tam u szczytów siedzisz samotny otoczony przez barbarzyńskie hordy trzymane na smyczach siłą rozkazu. Byłeś już w tylu miejscach, znasz te wszystkie chwilowe rozkosze dosiadania i posiadania. Mówią o tobie, myślą o tobie, są pod tobą jak wirujące w blasku mgławice skazane na wymarcie. Na malutkiej piramidzie w gabinecie piramid – wciąż jedna i ta sama gra w otwieranie bram raju.
Wtem uderza w ciebie prawda, że wszystko jest do góry nogami. Odwrócone. Tam na dole poznacie prawdziwych ludzi o mocnym uścisku dłoni, tam na dole zrozumiecie co to znaczy być uczciwym w swoim życiu i iść swoją drogą, kończyć rozmowy kiedy skończone być powinny. Tam na dole nie ma fałszywych uśmiechów i pustych słów, bo każdy zna wartość życia. Tam na dole bolą cię nogi i ręce, którymi tworzysz swoją własną rzeczywistość, która nie musi nic udawać i opowiada prawdziwą historię.